Randomowo

Powrót?

Już tej jesieni, na urządzeniach wszystkich czytelników… Nie no, żartuję. Nie róbmy z powrotu tutaj czegoś spektakularnego. Mogę jednak z dumą, radością i niejakim sentymentem obwieścić wam: jestem!

Długo się zbierałam do powrotu na moje pierwotne blogowe łono. Im dłużej zwlekałam, tym gorsze się wydawało. Jednak gdy kolejne pomysły na nowe projekty (m.in. Ventendly, o którym opowiem w innym wpisie) w ogóle nie wypalały, a ja wciąż miałam wewnętrzną potrzebę prowadzenia jakiegoś dziennika, kształtowania się przez pisanie do innych, czyli Was, czytelników, zaczęłam myśleć o reaktywacji bloga  Akai Dover trochę bardziej poważnie.

Wstępny plan brzmiał „zostaw domenę, popraw wygląd, usuń posty”. Dwa pierwsze kroki realizacji pomysłu wydawały mi się jak najbardziej trafione, jednak problem istniał w trzecim. Wewnętrzny sentyment do tego, co już kiedyś stworzyłam, połączony z niechęcią do pokazywania potencjalnym nowym czytelnikom moich pierwszych prób bycia „tą fajną, życiowo normalną blogerką” powodowały, że odsuwałam powrót do pisania w czasie. Bo przecież to głupio, bo wstyd, jak zobaczą moje przemyślenia z wcześniejszych lat, bo z częścią być może już się nie utożsamiam, bo mi się nie podobają… Wymówek było wiele, ale chęć dalszego tworzenia – jak widać – okazała się ostatecznie silniejsza.

Mój obecny zamysł opiera się na kilku ważnych rzeczach, którą zrozumiałam przez te miesiące walki z samą sobą.

  1. Nikt nie był idealny od początku, a jeśli mówi, że był, to kłamie.
  2. To, jak zmieniasz się przez lata oznacza postępy a nie powód do wstydu/zażenowania.
  3. Najważniejsze: nie trzeba być ekspertem, żeby mieć prawo głosu!

Przyznam, największy problem miałam ze zrozumieniem punktu trzeciego. Aktualnie twórcy: blogowi, YouTube’owi, podcastowi czy jacyś jeszcze inni, mają zaplecze. Przez „zaplecze” rozumiem najczęściej wiedzę i sprzęt. Głupotą wydawało mi się prowadzenie czegokolwiek, nie mając eksperckiej wiedzy na temat, na który chcę się wypowiedzieć, albo sprzętu, któy pozwoli na cudowny i mało inwazyjny odbiór przekazywanych przeze mnie treści. Odbiorcy są już przecież wręcz przyzwyczajeni do dobrej lub bardzo dobrej jakości materiałów dostarczanych im niemal zewsząd.

Więc, co mnie przekonało do zmiany zdania?

Jeden podcast. Prowadzony przez starszą ode mnie kilka lat dziewczynę mieszkającą na Islandii. Jeden z pierwszych odcinków (a chyba nawet właśnie premierowy). Niby głupota, a zadziałała. Są momenty, w których musimy po prostu usłyszeć odpowiednie słowa od osoby kompletnie nas nie znającej, by przetworzyć własne myśli. „Hej, nie jestem sama!” oraz „jeśli ona może, to czemu ja niby nie?” były kluczowe. Skoro głosu tej dziewczyny słuchają jacyś odbiorcy, ba, ja sama jej właśnie słucham i podoba mi się to, co stworzyła, to na bank są osoby które będą równie chętnie zaglądać do moich wpisów, czytać je i czekać na kolejny! Potrzebowałam tylko pomysłu na powrót i ustabilizowania mojej codziennej rutyny. I oto jestem!

Nie mam jeszcze ustalonej regularności pojawiania się wpisów, ale na pewno prędzej czy później taka zagości. Ten wpis właściwie powstał informacyjnie, motywacyjnie (dla Was i mnie samej) oraz… Wcześniej niż planowałam. Ale radością trzeba się dzielić.

Tak więc, nie poddawajcie się nigdy zupełnie. Drążcie sobie gdzieś tam dziurę wewnętrznie i zapełniajcie ją tym, co Was cieszy. Nie dajcie się zwieść własnym wygórowanym oczekiwaniom ani opiniami innych. I do następnego wpisu! 🙂


Autor zdjęcia: Kourosh Qaffari from Pexels

Podcast, o którym wspominam: Tu Okuniewska (na Spotify)

1 myśl w temacie “Powrót?”

Skomentuj